5 i 7 lipca 2024, Stadion Narodowy
Trasa promująca nowy album Metalliki – „72 Seasons” jest zarazem wyjątkowa, spektakularna i kontrowersyjna. Wyjątkowa, bo Amerykanie grają w każdym mieście po dwa koncerty, każdy z kompletnie inną setlistą i innymi supportami. Spektakularna, bo koncertom towarzyszą dodatkowe wydarzenia – w Warszawie były to kinowe pokazy filmu dokumentalnego „Cliff ‘Em All” i starszych koncertów, spotkanie z fotografem zespołu Rossem Halfinem (na które wpadł również Kirk Hammett) oraz występy cover bandów. A jeśli komuś po kupieniu biletów na wszystkie wydarzenia i opłaceniu noclegów zostały jeszcze jakieś pieniądze w portfelu, mógł zrobić zakupy w specjalnym sklepie z merchem, otwartym tylko na czas wizyty Czterech Jeźdźców. W dniach 5-7 lipca 2024 r. polscy fani Metalliki mieli więc prawdziwe trzydniowe święto.
Kontrowersje z kolei wzbudzały wysokie ceny biletów – i tu Live Nation chyba przestrzelił, bo choć wejściówki zniknęły dość szybko, to ponownie pojawiły się w sprzedaży na kilka tygodni przed koncertami i były dostępne do końca, co oznacza, że się nie wyprzedały. Niemało trzeba też było zapłacić za merch, choć chętnych np. na koszulki za 170 zł nie brakowało. Ale tym, co najbardziej rozwścieczyło wszystkich fanów, był ogłoszony krótko przed koncertem absurdalny i skandaliczny zakaz wnoszenia jakiegokolwiek bagażu, nawet małych damskich torebek (!) – wszystko miało lądować w depozycie za bagatela 50 zł. Tak jakby „Evil Nation” stwierdził, że za mało zapłaciliśmy za bilety, więc trzeba wyciągnąć jeszcze pięć dych (ostatecznie wszystko zależało od widzimisię ochroniarza – zdarzali się zarówno niemożliwi służbiści, jak i całkiem normalni). Oczywiście firma chowa głowę w piasek i albo blokuje, albo nie odpowiada na negatywne komentarze na swoich mediach społecznościowych. Ale z drugiej strony, co mają zrobić? Dobrze wiedzą, że tego się nie da obronić. Skomentuję to tak: ***** Live Nation Polska. Może niezbyt to wyszukany i niewybredny komentarz, ale na nic lepszego poza nim i karnym kutasem nie zasługują.
Niestety, nie była to jedyna organizacyjna wpadka. Na 11 wejść na stadion tylko jedno było przeznaczone dla ogromnej grupy posiadaczy biletów na płytę. Gdy już się do niego dotarło i przeszło przez bramki z obowiązkową macanką ze strony ochroniarzy, okazywało się, że trzeba obejść od zewnątrz pół stadionu, aby dotrzeć do kolejnych bramek, przez które, po zeskanowaniu biletów, szło się do wejścia na stadion. Ale to nie koniec, bo najbliższe wejście na płytę nie było przeznaczone dla nas, więc znów trzeba było przejść kilkaset metrów, aby w końcu znaleźć się u celu. A żeby później skorzystać z toalety, należało tą samą drogą wyjść przed stadion, bo tylko tam ustawione były sanitariaty. Chciałbym poznać twórcę całego tego rozwiązania logistycznego i osobiście mu pogratulować. Byłem na kilku stadionach w Polsce i czegoś podobnego nie widziałem.
Nie napiszę nic o supportach, bo jedyne, co udało mi się zobaczyć, to ostatnie kilka minut koncertu Five Finger Death Punch w niedzielę. Za to słyszałem większość ich występu, odbywając opisaną wyżej przymusową wędrówkę wokół stadionu.
Trasa promująca nowy album Metalliki – „72 Seasons” jest zarazem wyjątkowa, spektakularna i kontrowersyjna. Wyjątkowa, bo Amerykanie grają w każdym mieście po dwa koncerty, każdy z kompletnie inną setlistą i innymi supportami. Spektakularna, bo koncertom towarzyszą dodatkowe wydarzenia – w Warszawie były to kinowe pokazy filmu dokumentalnego „Cliff ‘Em All” i starszych koncertów, spotkanie z fotografem zespołu Rossem Halfinem (na które wpadł również Kirk Hammett) oraz występy cover bandów. A jeśli komuś po kupieniu biletów na wszystkie wydarzenia i opłaceniu noclegów zostały jeszcze jakieś pieniądze w portfelu, mógł zrobić zakupy w specjalnym sklepie z merchem, otwartym tylko na czas wizyty Czterech Jeźdźców. W dniach 5-7 lipca 2024 r. polscy fani Metalliki mieli więc prawdziwe trzydniowe święto.
Kontrowersje z kolei wzbudzały wysokie ceny biletów – i tu Live Nation chyba przestrzelił, bo choć wejściówki zniknęły dość szybko, to ponownie pojawiły się w sprzedaży na kilka tygodni przed koncertami i były dostępne do końca, co oznacza, że się nie wyprzedały. Niemało trzeba też było zapłacić za merch, choć chętnych np. na koszulki za 170 zł nie brakowało. Ale tym, co najbardziej rozwścieczyło wszystkich fanów, był ogłoszony krótko przed koncertem absurdalny i skandaliczny zakaz wnoszenia jakiegokolwiek bagażu, nawet małych damskich torebek (!) – wszystko miało lądować w depozycie za bagatela 50 zł. Tak jakby „Evil Nation” stwierdził, że za mało zapłaciliśmy za bilety, więc trzeba wyciągnąć jeszcze pięć dych (ostatecznie wszystko zależało od widzimisię ochroniarza – zdarzali się zarówno niemożliwi służbiści, jak i całkiem normalni). Oczywiście firma chowa głowę w piasek i albo blokuje, albo nie odpowiada na negatywne komentarze na swoich mediach społecznościowych. Ale z drugiej strony, co mają zrobić? Dobrze wiedzą, że tego się nie da obronić. Skomentuję to tak: ***** Live Nation Polska. Może niezbyt to wyszukany i niewybredny komentarz, ale na nic lepszego poza nim i karnym kutasem nie zasługują.
Niestety, nie była to jedyna organizacyjna wpadka. Na 11 wejść na stadion tylko jedno było przeznaczone dla ogromnej grupy posiadaczy biletów na płytę. Gdy już się do niego dotarło i przeszło przez bramki z obowiązkową macanką ze strony ochroniarzy, okazywało się, że trzeba obejść od zewnątrz pół stadionu, aby dotrzeć do kolejnych bramek, przez które, po zeskanowaniu biletów, szło się do wejścia na stadion. Ale to nie koniec, bo najbliższe wejście na płytę nie było przeznaczone dla nas, więc znów trzeba było przejść kilkaset metrów, aby w końcu znaleźć się u celu. A żeby później skorzystać z toalety, należało tą samą drogą wyjść przed stadion, bo tylko tam ustawione były sanitariaty. Chciałbym poznać twórcę całego tego rozwiązania logistycznego i osobiście mu pogratulować. Byłem na kilku stadionach w Polsce i czegoś podobnego nie widziałem.
Nie napiszę nic o supportach, bo jedyne, co udało mi się zobaczyć, to ostatnie kilka minut koncertu Five Finger Death Punch w niedzielę. Za to słyszałem większość ich występu, odbywając opisaną wyżej przymusową wędrówkę wokół stadionu.
Schemat obu koncertów Metalliki był niemal identyczny – na początek trzy utwory z lat 80. (w piątek największą perełką był po raz pierwszy zagrany w Polsce „Leper Messiah”), następnie coś z „Load” (w niedzielę ucieszył mnie rzadko grany „Until it Sleeps”) i dwa numery z „72 Seasons”. Po nich na scenie zostawali Kirk Hammett i Rob Trujillo. Gitarzysta i basista pierwszego wieczoru zaprezentowali utwór napisany specjalnie dla Warszawy godzinę przed koncertem. Nic szczególnego, ale doceniam gest. W niedzielę zagrali „Kocham cię, kochanie moje” Maanaamu, znacznie cieplej przyjęte przez fanów, choć nie tak ciepło jak „Wehikuł czasu” w 2018 i „Sen o Warszawie” w 2019, które wtedy razem z Robem śpiewał chyba każdy. Tym razem niewiele osób znało cały tekst.
Dopiero jako siódma pojawiła się ballada. Metallica zagrała tym razem tylko po dwie ballady na koncert, co może zaskakiwać, zważywszy że na wcześniejszych trasach grała ich zwykle aż cztery. Co prawda koncerty były wtedy trochę dłuższe, setlisty liczyły po 18 utworów, jednak jakkolwiek nie liczyć, procentowo ballad na tej trasie jest mniej, co dobrze świadczy o obecnej kondycji zespołu.
Jako dziewiąty zabrzmiał utwór instrumentalny. I choć uwielbiam zarówno „Orion”, jak i „The Call of Ktulu”, to wykonanie na żywo, zwłaszcza przy takim nagłośnieniu (o czym poniżej), nie oddaje w pełni ich monumentalizmu. Wolałbym w tym czasie usłyszeć jakiś utwór z wokalem, może nawet dwa krótsze. Ale instrumentalne kompozycje są stałym fragmentem koncertów na tej trasie, być może więc chodzi o to, żeby James Hetfield dał trochę odpocząć głosowi. Podczas trzeciego kawałka od końca scena rozbłysła płomieniami (odpowiednio na „Fuel” i „Moth into Flame”) i nie licząc kanonady na początku „One”, były to właściwie jedyne efekty specjalne. Pod względem wizualnym trasa M72 World Tour wypada dość skromnie. „Goła” okrągła scena, wewnątrz niej snake pit (czyli miejsca dla tych, którzy kupili dwa razy droższe bilety), a dookoła osiem okrągłych telebimów.
Ustawienie sceny na środku to ukłon przede wszystkim w stronę widzów na trybunach i tych w snake picie – oni z każdego miejsca mieli niemal taką samą widoczność. Osoby na płycie, którym nie udało się stanąć blisko ceny, widziały mniej niż przy standardowym ustawieniu, bo muzycy co chwilę się przemieszczali, więc przez większość czasu byli niewidoczni albo ledwo widoczni. Okrągłe telebimy ustawione na obszernych cokołach, które zabierały dużo miejsca na płycie, nie do końca spełniały swoją funkcję, bo często zamiast zespołu pokazywały różne wizualizacje. W paru momentach włączone były tylko te zewnętrzne, które było widać z miejsc siedzących, a nie ze środka płyty. Być może był to jakiś niezamierzony błąd, w każdym razie trybuny znów widziały więcej.
Nagłośnienie na Stadionie Narodowym od dawna cieszy się złą sławą. Rozstawienie głośników na środku, dookoła sceny, oznaczało w teorii, że z każdego miejsca będzie dobrze słychać. W praktyce każdy słyszał inaczej. Na płycie nie było źle. Stałem na dwóch koncertach w dwóch różnych miejscach i w obu wypadkach wokal był zaskakująco wyraźny i czysty, wysunięty do przodu. Zdecydowanie słabiej było, jeśli chodzi o warstwę instrumentalną – tutaj dźwięk był przytłumiony, świszczący i w wielu momentach mało selektywny, dlatego najgorzej zabrzmiały właśnie utwory instrumentalne.
Metallica lubiła zawsze podnosić dramaturgię, schodząc ze sceny nawet kilkakrotnie i wracając na kolejne bisy, czy raczej kolejne, zaplanowane części koncertu. Tym razem żadnych bisów nie było – prawdopodobnie spowodowane to było układem sceny, która utrudniała chowanie się za kulisami. Po piętnastym utworze, gdy zaczęły się krótkie przemowy pożegnalne każdego z członków i rzucanie kostkami w ilościach hurtowych, było jasne, że to już koniec. Dwie godziny w obu przypadkach minęły bardzo szybko i pewnie nawet trzeci koncert z odmienną setlistą pozostawiłby pewien niedosyt. Za dużo dobrych numerów mają, skubańcy.
Gdy im się przyjrzeć z bliska, to nie da się ukryć upływu czasu, szczególnie na twarzy Jamesa. Ale obserwując ich w akcji, można odnieść wrażenie, że nic się nie zestarzeli. Nie przytyli jak wielu rockmanów z sześćdziesiątką na karku, nie zwalniają tempa utworów, jak to robią niektóre kapele na starość. Nie widać u nich zmęczenia, nie próbują się oszczędzać, zachowują się tak samo i grają z taką samą pasją jak zawsze.
Metallica się nie zmienia, publiczność niestety tak. Okazało się, że czterech sześćdziesięciolatków na scenie miało więcej energii niż większość o wiele młodszych ludzi pod sceną. I nie chodzi o to, żeby pół stadionu robiło pogo czy rytmicznie podskakiwało, bo każdy przeżywa koncert tak, jak ma ochotę. Ale jeszcze kilka-kilkanaście lat temu naturalne było, że cały stadion skandował „Me-ta-llica! Me-ta-llica!” na początku i pomiędzy utworami, co kiedyś skomentował Hetfield, mówiąc z uśmiechem od ucha do ucha podczas jednego z koncertów, że to muzyka dla ich uszu. Gromkie polskie „Dzię-ku-jemy!” na koniec to też była norma, nie tylko na koncertach Metalliki (wspominał o tym nawet Iron Maiden w swojej relacji z występu w Polsce około 20 lat temu). Gdy porówna się oficjalne nagrania z różnych koncertów dostępnych na Livemetallica.com, to na tych z Polski publiczność słychać zazwyczaj najgłośniej. To właśnie m.in. za takie żywiołowe, spontaniczne reakcje polska publika miała na całym świecie opinię wyjątkowej. Teraz nie odstajemy za bardzo od średniej europejskiej.
Nie do końca udała się nawet sfinansowana przez fanów za niemałe pieniądze i nagłośniona w internecie i w radiu akcja „Żółty stadion”. Ludzie na trybunach bawili się chyba lepiej przed koncertem, bo wtedy głośniej krzyczeli i robili meksykańskie fale. Gdy na scenie pojawiła się Metallica, w wielu przypadkach zamiast żółtej folii w ruch poszły telefony. Na płycie zresztą było podobnie. No i jak tu klaskać z komórką w rękach? Jak krzyczeć „Hej! Hej!” (do czego nieraz zachęcał Hetfield), żeby nie zagłuszać sobie nagrania? Ale nie można winić tylko telefonów, bo 20 lat temu nie było ich ani na koncertach w Polsce, ani na Zachodzie, a jednak dało się zauważyć różnicę w reakcjach polskich i np. niemieckich fanów. Otóż kiedyś każda wizyta zagranicznej gwiazdy nad Wisłą była wielkim wydarzeniem, a ludzie byli wygłodniali i reagowali bardziej żywiołowo. Dziś koncertów mamy tyle, że chyba już nam po prostu spowszedniały.
Ale dosyć już narzekań. Przecież najważniejsza w tym wszystkim była Metallica, która na obu koncertach wypadła znakomicie. I ani fatalna organizacja, ani nie najlepsze nagłośnienie, ani zbyt statyczna publiczność, ani deszcz w niedzielę chyba nikomu tak naprawdę nie zepsuły dobrego wrażenia, jakie zostawili po sobie Czterej Jeźdźcy. I dobrej zabawy, którą nam zapewnili zarówno doborem utworów, jak i ich wykonaniem, bo w obu przypadkach nie ma się do czego przyczepić. Obiecali, że wrócą szybko, co oczywiście nic nie znaczy – może to być za rok, dwa, ale równie dobrze za kolejne pięć, zważywszy że grają coraz mniej koncertów. W każdym razie, jeśli tylko nie odstraszają was wysokie ceny biletów, to nie zastanawiajcie się następnym razem, bo to prawdopodobnie będzie jedna z ostatnich okazji, by zobaczyć Metallicę w Polsce. Albo jedźcie za granicę, to przynajmniej pod dwoma względami będzie lepiej – w innych krajach nie ma PGE Narodowego, a koncertu nie organizuje Live Nation Polska.
Setlisty koncertów
Setlisty koncertów
5.07.2024
Creeping Death
Harvester of Sorrow
Leper Messiah
King Nothing
72 Seasons
If Darkness Had a Son
Fade to Black
Shadows Follow
Orion
Nothing Else Matters
Sad but True
Fight Fire With Fire
Fuel
Seek & Destroy
Master of Puppets
7.07.2024
Whiplash
For Whom the Bell Tolls
Ride the Lightning
Until It Sleeps
Lux Æterna
Too Far Gone?
Welcome Home (Sanitarium)
Wherever I May Roam
The Call of Ktulu
No Leaf Clover
Inamorata
Blackened
Moth Into Flame
One
Enter Sandman
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz