Utwory:
1. Innuendo
2. I’m Going Slightly Mad
3. Headlong
4. I Can’t Live with You
5. Don’t Try So Hard
6. Ride the Wild Wind
7. All God’s People
8. These Are the Days of Our Lives
9. Delilah
10. The Hitman
11. Bijou
12. The Show Must Go On
Skład:
Freddie Mercury - wokal
Brian May - gitara
John Deacon - gitara basowa
Roger Taylor - perkusja
Prace nad „Innuendo” Queen rozpoczął wiosną 1989 r., jeszcze przed wydaniem albumu „The Miracle”.
– Chyba wszyscy podejrzewaliśmy, że The Miracle będzie naszym ostatnim albumem. Nie wiedzieliśmy wtedy, ile to jeszcze potrwa. Postanowiliśmy zatem, że musimy działać dalej i pracować, ile się da – mówił Brian May w 1992 roku. (cytat: Mark Blake – Queen. Królewska historia)
Na okładce albumu znajduje się lekko przerobiona i pokolorowana ilustracja dziewiętnastowiecznego artysty Jeana Grandville’a „Żonglujący światami”. Jego dzieła wykorzystano również na tylnej okładce oraz na okładkach singli.
– Chyba wszyscy podejrzewaliśmy, że The Miracle będzie naszym ostatnim albumem. Nie wiedzieliśmy wtedy, ile to jeszcze potrwa. Postanowiliśmy zatem, że musimy działać dalej i pracować, ile się da – mówił Brian May w 1992 roku. (cytat: Mark Blake – Queen. Królewska historia)
Na okładce albumu znajduje się lekko przerobiona i pokolorowana ilustracja dziewiętnastowiecznego artysty Jeana Grandville’a „Żonglujący światami”. Jego dzieła wykorzystano również na tylnej okładce oraz na okładkach singli.
Queen - Innuendo, J. Grandville - Jongleur |
Queen - I’m Going Slightly Mad, Grandville - Le Volvace |
Queen - Innuendo (singiel), Grandville - Melodie pour 200 Trombones |
Queen - The Show Must Go On, Grandville - Das Dampfconcert |
Recenzje
Dziwnie dziś się czyta recenzje z tamtego okresu – nikt wtedy jeszcze nie podejrzewał, co się dzieje i co stanie się za kilka miesięcy:
– Prawdopodobnie... Ostatnia wielka płyta Queen! (Metal Hammer 3/91) – te słowa okazały się prorocze, choć ich autor wtedy miał na myśli coś zupełnie innego.
– ...rzadko spotykany w Queen smutek, znienacka wiejący z może nie wielkiego, ale w każdym razie dużego finału pt. The Show Must Go On. (Rock’N’Roll 5/91).
Dziś odbiór płyty z wiadomych względów jest zupełnie inny niż w 1991 r. Wtedy był to po prostu kolejny album Queen. Recenzje były różne, czasem wręcz skrajne:
– „Innuendo” to jedna z najlepszych płyt kwartetu Queen (Magazyn Muzyczny 4/91);
– „Innuendo” to jedna ze słabszych płyt ciągle nam – na szczęście – miłościwie panującej Królowej. (Rock’N’Roll 5/91).
Metal Hammer nr 3/91 (ocena: 4/5)
Prawdopodobnie... Ostatnia wielka płyta Queen! Od czasu wydania najbardziej rockowego albumu grupy Queen „Sheer Heart Attack” minęło dużo czasu. W tym okresie zdarzyło się nagrać Queen kilka prawie idealnych płyt, po których nastąpił wyjątkowo nieciekawy rozdział w ich historii, przerwany udanym albumem „The Miracle”. Wygląda na to, że zespół po zatoczeniu pełnego koła znowu usatysfakcjonuje swoich fanów najnowszą płytą „Innuendo”.
Wszystko na tej płycie jest na właściwym miejscu: Brian May i Freddie Mercury idą na cały gaz, mamy tu znakomite utwory, typową dla Queen potężną produkcję i tą swoista arogancję. Wszystko jest w tym łożysku doskonale dopasowane i dla odpowiedniej charakterystyki całego zespołu można porównać to wszystko z dokonaniami na albumie „Queen II”.
Utwór tytułowy zbliża się tak blisko, jak jest to możliwe, do nieosiągalnej wielkości słynnego „Bohemian Rhapsody”. „Headlong” to rzeczywiście fantastyczny, rockowy numer. a „Ride The Wild Wind” niewiele mu ustępuje. Z kolei „Don't Try So Hard” to przepiękna ballada z niebywałym popisem wokalnym Mercurego. Tylko Queen mógł sobie zażartować z angielskiej ekscentryczności w „I'm Going Slightly Mad” lub z rockowego sentymentalizmu w nieco patetycznym „The Show Must Go On”. O klasie Queen w muzyce pop świadczy utwór „These Are The Days Of Our Lives”.
Nareszcie po długim oczekiwaniu mamy prawie zupełnie satysfakcjonujący album grupy Queen.
Harry Doherty
Magazyn Muzyczny nr 4/91 (ocena: 10/10)
Blisko dwa lata, tyle bowiem czasu upłynęło od wydania ostatniego krążka, fani z niecierpliwością oczekiwali na kolejny, studyjny album. Płyta, ku radości wszystkich ujrzała światło dzienne w pierwszych dniach lutego. Jeśli napiszę, iż LP „Innuendo” to jedna z najlepszych płyt kwartetu Queen w ogóle – to będzie to największy komplement w stosunku do tego krążka, bo przecież w ciągu prawie 20 lat istnienia zespół nagrał już wiele doskonałych albumów. Wydawać by się mogło, iż po tylu latach wspólnych nagrań i koncertów, odniesionych sukcesach i przeciętnej wieku w zespole, nowe kompozycje nie wniosą już nic twórczego do dorobku grupy, lecz będą jedynie przywodziły na myśl dokonania zespołu sprzed kilkunastu lat. Jeśli ktoś sądzi, że dzisiaj Queen to już tylko „Kabaret Starszych Panów”, nie ma racji. LP „Innuendo” jest tego najlepszym dowodem.
Po pierwszym przesłuchaniu nie miałem wątpliwości co do jednego: wszystkie dwanaście utworów zawartych na płycie to najczystsze perły, o jakich skomponowaniu inni wykonawcy mogą tylko marzyć. Począwszy od tytułowego numeru Queen oferuje nam niezwykle bogate, a momentami symfoniczne brzmienie, doskonale zsynchronizowaną sekcję rytmiczną, częste operowanie klimatami, barwą i kolorystyką dźwięku, zróżnicowaną harmonią – szczególna w tym zasługa gitary Briana Maya i oczywiście wspaniałego, jak zwykle, Freddiego Mercury. Przyznam szczerze, że wokalista Queen należy do moich ulubionych głosów, a ostatnio jest naprawdę w doskonałej formie. Freddie lekko i zwiewnie porusza się po zakamarkach swojej kilkuoktawowej skali, zmienia barwy i dynamikę, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, raz z symfonicznego uderzenia w przebojowym „Headlong”, na subtelny, cieniutki jak nić pajęczyny falset w prześlicznej balladzie „Don't Try So Hard”. Innym razem głęboki i podniosły baryton w „I'm Going Slightly Mad” przechodzi w łzawy, miękki jak aksamit tenor w „These Are The Days Of Our Lives”. Świetny, z lekka soulujący kawałek „All God's People” wspomagany chórkiem i znakomitą sekcją rytmiczną będzie z pewnością centralnym wydarzeniem każdego koncertu grupy. To samo dotyczy „Ride The Wild Wind” – prawdziwego hiciora. Gitara Briana Maya nie zawsze brzmi tak długo, jak byśmy sobie tego życzyli (ech, ta powściągliwość), ale we wstępie do „Bijjou” May daje próbkę swoich wysokich możliwości. Nie jest to popis szybkości ani oszałamiającej techniki, lecz linia melodyczna w temacie kilkakrotnie przetworzona i zagrana, jak na mistrza przystało. Na płycie Queen nie może zabraknąć heavy metalowego akcentu w „The Hitman”, który, co prawda, furory w Donington nie zrobi, ale wstydu najmocniejszej odmianie muzyki nie przynosi.
Teksty nie należą do nazbyt absorbujących, choć dalekie są od typowej papki. Przeważają tematy związane z problemami każdego człowieka w „Don't Try So Hard”, jego stosunkiem do miłości i świata w „I Can't Live With You”. Całość zamyka nieco monumentalny i patetyczny „The Show Must Go On”, utwór podsumowujący LP „Innuendo” i wieńczący pierwsze 20-lecie zespołu. Dla mnie najlepsza płyta pierwszej połowy 1991 roku. Tak, najlepsza.
Tomek Dolezich
Rock’N’Roll nr 5/91 (ocena: 3,5/5)
The show must go on... Nieoceniony i niespożyty Queen wie o tym, jak mało kto i nawet jeśli jest w odrobinę słabszej formie, wypuszcza płytę, której wstydzić się nie może.
Ciągle jest sobą. Ciągle pamięta o swoich podstawowych atutach – wszechstronności, lekkości, elegancji, chórach, nieprawdopodobnym głosie Fredka, no i niebywałych umiejętnościach tak przyjemnie zacinającego Maya, który lekkością połączoną ze zwiewnością imponuje nawet wtedy, gdy gra rzeczy ciężkie (zwróćmy przy okazji uwagę na różne brzmienia podczas solówki w „I'm Going Slightly Mad”).
Znowu ogląda się na Zeppelina, choć tym razem nie tylko surowego, ale i typu „Kashmir” / „In Through The Out Door”, czyli w sumie na wczesnego solowego Planta (fragmenty dziełka tytułowego, nota bene dziwacznej mieszanki patosu, elegancji, progresji, heavy, opery i flamenco). Nadal potrafi prosto przyczadować („The Hitman”, „Headlong”). Wciąż pamięta o schematach – słowo zresztą do Queen jakoś wyjątkowo nie pasuje – bluesowych („All God's People”). Dalej jest mistrzem słodkiego pastiszu („I'm Going Slightly Mad”), umiejąc zrelaksować jak się patrzy („These Are The Days Of Our Lives”). Po raz kolejny dumnie trzyma stopę na grzbiecie kiczu („Don't Try So Hard”), choć bywa, iż ta stopa się ześlizguje (żartobliwe „Delilah”). I jak zwykle sprawia wrażenie, że inspiracje do tekstów – tematy: milość (czasem prowadząca do szaleństwa), przemijanie czasu, wspaniałość Boska, obrona wolności w szalonym świecie, szumnie brzmiące „porady życiowe”, umiłowany kotek (!) – znajdował, wertując pamiętniki podlotków (weźmy choćby ,,I Can't Live With You” i „Bijou”: to drugie zresztą istotnie ma zadatki na niedrogi klejnocik, ale pod koniecznym warunkiem wyeliminowania kompletnie zbędnych słów).
Znowu ogląda się na Zeppelina, choć tym razem nie tylko surowego, ale i typu „Kashmir” / „In Through The Out Door”, czyli w sumie na wczesnego solowego Planta (fragmenty dziełka tytułowego, nota bene dziwacznej mieszanki patosu, elegancji, progresji, heavy, opery i flamenco). Nadal potrafi prosto przyczadować („The Hitman”, „Headlong”). Wciąż pamięta o schematach – słowo zresztą do Queen jakoś wyjątkowo nie pasuje – bluesowych („All God's People”). Dalej jest mistrzem słodkiego pastiszu („I'm Going Slightly Mad”), umiejąc zrelaksować jak się patrzy („These Are The Days Of Our Lives”). Po raz kolejny dumnie trzyma stopę na grzbiecie kiczu („Don't Try So Hard”), choć bywa, iż ta stopa się ześlizguje (żartobliwe „Delilah”). I jak zwykle sprawia wrażenie, że inspiracje do tekstów – tematy: milość (czasem prowadząca do szaleństwa), przemijanie czasu, wspaniałość Boska, obrona wolności w szalonym świecie, szumnie brzmiące „porady życiowe”, umiłowany kotek (!) – znajdował, wertując pamiętniki podlotków (weźmy choćby ,,I Can't Live With You” i „Bijou”: to drugie zresztą istotnie ma zadatki na niedrogi klejnocik, ale pod koniecznym warunkiem wyeliminowania kompletnie zbędnych słów).
„Innuendo” nie jest jednak jedynie kolejnym odcinkiem dobrze znanego i bardzo lubianego serialu. Pojawia się nowa „postać” (wzmiankowane flamenco dokonane przy współudziale samego Steve'a Howe'a!), kto inny „robi zdjęcia” (na klawiszach popylają wszyscy czterej, a w „All God's People” korzystają jeszcze z keyboardowych usług współkompozytora Mike'a Morana), ale nie to najważniejsze. Kwartet toczy trudną walkę, by możliwie jak najmniej uronić ze swej górnej przeszłości, a jednocześnie być en vogue. Walkę, niestety, nie zawsze zwycięska. Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że ta kaskada patentów, ten wspaniały realizacyjno-produkcyjny makijaż kryje deficyt odpowiednio rewelacyjnych pomysłów melodycznych i, chyba, statecznienie... Jednym z dowodów rzadko spotykany w Queen smutek, znienacka wiejący z może nie wielkiego, ale w każdym razie dużego finału pt. „The Show Must Go On”...
Dlatego „Innuendo” to jedna ze słabszych płyt ciągle nam – na szczęście – miłościwie panującej Królowej.
Jan Skaradziński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz