Gatunek: black/death metal
Data premiery: 24.07.2020
Wydawca: wydanie własne
Pochodzenie: Holandia
Druga płyta holenderskiego Martyrium ukazała się 19 lat (!) po debiucie. Ci, którzy zgodnie z tytułem porzucili już nadzieję, będą mile zaskoczeni. Jeśli aż tyle czasu potrzeba, żeby nagrać taki album, to nie ma problemu. „Taki” to znaczy bardzo dobry i to pod wieloma względami.
Pierwszy plus za brzmienie – jak na płytę wydaną własnym sumptem całkiem profesjonalne, klarowne, bardziej death niż blackmetalowe. Drugi za muzykę – oldschoolowy black/death metal mocno zakorzeniony w thrashu (tym europejskim, ze wskazaniem chociażby na wczesny Kreator). Ten thrash słychać przede wszystkim w riffach, które nadają muzyce pewnego rodzaju chwytliwości i sprawiają, że poszczególne utwory, choć utrzymane w podobnym tempie i stylistyce, odróżniają się od siebie. Szkoda, że współczesne zespoły zapomniały o sile riffu i koncentrują się głównie na brutalności (czasem do tego dochodzi technika). Efekt jest taki, ze płyty z nurtu ekstremalnego metalu są do siebie bardzo podobne i większość nie wnosi do muzyki zupełnie nic. A okazuje się, że może być i technicznie, i brutalnie/agresywnie, i do tego jeszcze chwytliwie (gitary).
Plus trzeci za wokal – w tym przypadku bliżej do black niż death, ale nie jest to też typowy blackmetalowy skrzek. Co ważne i wcale nieoczywiste w tym gatunku – można bez trudu zrozumieć słowa.
Przyznam, że wszelkie nowe kapele z nurtu black metal omijam ostatnio szerokim łukiem (wyjątkiem są polskie zespoły), bo nie dość, że kompletnie brak im oryginalności, to często ich muzyka sprawia wrażenie bezmyślnej łupaniny. A gdy już zdarza mi się słuchać, to zazwyczaj wyłączam płytę po dwóch-trzech numerach. Dlatego „Abandon Hope” włączyłem bez żadnych oczekiwań i to było naprawdę pozytywne zaskoczenie. Niestety, jest duża szansa, że bez odpowiedniej promocji (za Martyrium nie stoi żadna wytwórnia) album przejdzie bez większego echa i przepadnie. Szkoda by było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz