Data premiery: 10.10.1994
Wydawca: Music For Nations
Pochodzenie: Kanada
Utwory:
1. The Box
2. King of the Kill
3. Hell Is a War
4. Bliss
5. Second to None
6. Annihilator
7. 21
8. In the Blood
9. Fiasco (The Slate)
10. Fiasco
11. Catch the Wind
12. Speed
13. Bad Child
Skład:
Jeff Waters - wokal, gitara, bas
Randy Black - perkusja
O płycie
Jeff Waters:
– „King of the Kill jest na 99% moim dziełem, ponieważ napisałem go, zagrałem – z wyjątkiem partii perkusji – i wyprodukowałem sam. Tak że Annihilator to w sumie solowy projekt Jeffa Watersa…”
Jak twierdzi Waters, brzmienie albumu zwraca uwagę „surowością, ekspresją i agresywnością. Można powiedzieć, że to czysty, chropawy, heavymetalowy sound. Nie zawracałem sobie głowy jego wypolerowaniem czy doprowadzeniem do perfekcji, dzięki czemu „King...” brzmi bardzo naturalnie. (...)
Podczas gdy pierwsza płyta była utrzymana w konwencji thrash-speed, druga – melodyjnego thrashu, trzecia – thrashu komercyjnego, King of the Kill to po prostu… heavy metal! W ten sposób powracam do moich „korzeni”, czyli muzyki, przy której dorastałem, a było to zanim pojawili się Slayer, Anthrax czy Metallica. Przed eksplozją thrashu był heavy metal, o czym przypomina ta płyta.”
O utworach
Jeff Waters:
Płyta rozpoczyna się utworem ,,The Box”, który opowiada o telewizji. Muzycznie odbiega znacznie od tego, do czego przyzwyczaił Was Annihilator, gdyż pojawiają się tu wstawki industrialno-„panterowe”. Dlatego też trafił na początek albumu. Ponadto zwraca uwagę wolnym, ciężkim riffem „głównym”.
„King of the Kill” – tytułowy i mój ulubiony utwór w stylu dawnego Judas Priest. Tematem tekstu jest... król dżungli.
„Hell Is a War” – opowiada o piekle wojny. W CNN oglądałem wywiad z dziewczynką, która straciła rodziców podczas wojny w Jugosławii. To było wstrząsające! Tak mnie poruszyło, że „od ręki” napisałem ów tekst.
„Bliss” – to po prostu instrumental...
„Second to None” – to o moim przyjacielu, który coraz bardziej uzależniał się od narkotyków i to akurat w momencie, gdy ja pokonałem swe uzależnienie od alkoholu – bardzo smutna historia…
„Annihilator" – uwielbiam ten numer! Zawsze chciałem napisać utwór o tym tytule, co udało mi się dopiero po 8 latach istnienia Annihilator. Tematyka? Znów klasyczna – „pod” Judas Priest: potwory (monsters) niszczące dokumentnie duże miasto.
,21” – to nowa wersja „Make Them Scream” w moim wykonaniu. Podobał mi się ten pomysł, więc użyłem go w „21”.
„In the Blood" – o, mamy balladę! Ha, ha, ha... No prawie. To utwór pełen emocji i gorącego uczucia. Zakochujesz się w kimś, chociaż doskonale wiesz, że ta osoba złamie Ci serce... Taki „lukrowany” temacik, lecz gdy usłyszycie ten numer, przekonacie się, że wcale nie jest mdły i ma to „coś” w sobie.
„Fiasco” – opisuje sytuację człowieka, który staje się sławny, czego wielu mu zazdrości i wymyśla negatywne opowieści na jego temat. Oczywiście fałszywe...
„Catch the Wind" – relaksująca, łagodna, instrumentalna kompozycja.
„Speed” – utwór o... szybkoooooooości!!! Lubię szybką jazdę i wyścigi samochodowe. Po wizycie na torze w Vancouver napisałem ten właśnie utwór.
„Bad Child” – ten tytuł to heavy metalowe cliché, pasujące równie dobrze do Skid Row czy Aerosmith, ale... to akurat fragment mojego życiorysu. Jako nastolatek buntowałem się przeciwko rodzicom i nie słuchałem ich rad, bo uważałem, że „sam wiem lepiej”. Teraz widzę, że to oni mieli rację, a zachowując się w ten sposób, niepotrzebnie ich raniłem…
Źródło: Metal Hammer 10/1994
Recenzja
Metal Hammer nr 10/1994 (ocena: 5/5)
Jeżeli należycie do tej grupki (nie-) szczęśliwców, katowanych przez starszego brata – niemal od kołyski – różnymi ,,Priestami”, „Purple'ami”, czy „Zmiennymi prądami”, wasza dusza uśmiechnie się radośnie do najnowszego albumu Annihilator (pod warunkiem, że owe zabiegi wpędziły ją do świata metalu, a nie do dyskoteki). Jeśli lubicie thrash, rock'n'rolla, ostre, ale melodyjne utwory i kanadyjskie borówki, efekt powinien być ten sam. Choć może nie od razu...
Pierwsze przesłuchania „King of the Kill” mogą wywołać pełne zniecierpliwienia pytanie: ,,To jest Annihilator czy... Judas Priest? A może całe pokolenie hardrockowców ukrywa się za kulisami?” Ale potem... potem poznaje się każdy zakamarek tej płyty i wreszcie następuje czarodziejskie ,,klik”, które sprawia, że pudełko frunie na półkę pt. „the best”, zaś kaseta/płyta na czas nieokreślony zagnieżdża się w magnetofonie/odtwarzaczu.
Jeff Waters – oprócz partii perkusji – jest jedynym autorem „King of the Kill”. Wreszcie przyznał publicznie, jaka to z niego „Zosia-Samosia”, no i... nikt mu niczego za to nie urwał. Odchodząc od RR pod skrzydła Music For Nations, zyskał też na niezależności. Wprawdzie dla lepszego kamuflażu zapuścił brodę, lecz fakt pozostaje faktem - „King...” to album „od serducha”, nie sterowany zapotrzebowaniami „góry”. To słychać! „Set the World on Fire" był niezaprzeczalnie dobrym albumem. Aczkolwiek „King...” brzmi tak, jakby tamtej poprzedniej płyty w ogóle nie było. Jeśli można do czegoś odnieść jego zawartość, to jedynie do „Never Neverland”. A i to w stopniu bardzo ograniczonym.
Rozpoczyna się zupełnie nietypowo – tak dla Annihilatora, jak i... samego ,,King of the Kill” - utworem „The Box”, w którym na tle klasycznych gitar przemykają wstawki... prawie industrialne. Dalej następuje seria nocnych, drapieżnych, melodyjnych utworów ze szczekliwymi wokalami – „King of the Kill”, „21”, „Second to None” czy „Annihilator”. Jeff „Annihilaters” wyplata tu z hard-thrash-rockowym czadem numery, jakich nie powstydziłby się najgorętszy thrasher lub hardrockowiec lub... rock'n'rollowiec. W osobie Watersa łączą się te trzy postacie. Efekt? Doskonały! Z ciągu ognistych utworów wybija się antywojenny „Hell Is the War” – ze spokojnym, melodyjnym intrem i outrem oraz wstrząsającym w wymowie tekstem. W ramach „lektur obowiązkowych” pojawia się lekki instrumental – „Catch the Wind” i ,,ładna” ballada (może nawet ba-L-ada!) – „In the Blood”. Przedostatni numer - „Speed” to najczystszy... Judas Priest! Zabieg (niewątpliwie) celowy, przy czym (też niewątpliwie) bardzo udany: motocykl, pęd powietrza, chrapliwy głos wokalisty... Zadziwiające jak skóra zdarta z „The Priest” pasuje na ciałko (muzyczne) Annihilatora!
Płytę wieńczy „Bad Child” – utwór o typowym tytule, typowym riffie, typowym temacie..., a jednak jeden z najlepszych na „King...”. Może dlatego, że autobiograficzny i wykonany z niespotykaną pasją. „Byłem szalony!” - wyznaje Waters, a słuchacz ma ochotę odpowiedzieć: „Jesteś stary, nadal jesteś...” Bo trzeba być szalonym, żeby pokusić się o nagranie „starej” płyty, zaś potem zrobić to tak, żeby brzmiała jak nowoczesny produkt własnego zespołu, co w efekcie równa się przemianie cofania się w przeszłość w... postęp. W ten właśnie sposób rozwija się muzyka. „King of the Kill” pachnie ,,korzeniami” bardziej niż świąteczne pierniki, lecz jego nadzienie to progresywny „dżemik” z datą produkcji: 1994. Pyszności!!!
Katarzyna Krakowiak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz