Data premiery: 30.08.1988
Wydawca: Def American Recordings
Pochodzenie: USA
Utwory:
1. Twist of Cain
2. Not of This World
3. She Rides
4. Soul on Fire
5. Am I Demon
6. Mother
7. Possession
8. End of Time
9. The Hunter (Albert King cover)
10. Evil Thing
Skład:
Glenn Danzig - wokal
Eerie Von - bas
Chuck Biscuits - perkusja
John Christ - gitara
Producent: Rick Rubin
Recenzje
Non Stop nr 1-3/1990
Na początku Glenn Danzig założył Misfits. Potem był Samhain. W 1988 zakłada nowy zespół Danzig. Zdawałoby się, że nie jest w stanie „przeskoczyć” dokonań - szczególnie Misfits. Jeżeli chodzi o sławę - to może i nie udało mu się. Nawet w Polsce, co bardziej osłuchany punkrockowiec zna Misfits. A Danziga nie zna nikt... no chyba może tylko ci, którzy sprzedają płyty - pakując ich pierwszy LP do przegrody Misfits. Muzycznie i tekstowo Glenn Danzig pokazał, że ma talent – jak to trafnie określił jeden z moich znajomych – do tworzenia muzyki, a nie jej robienia. Jako producenta wziął sobie znanego i uznanego Ricka Rubina, producenta takich kapel jak Slayer, The Cult czy Beastie Boys. Rubin zrobił z tą muzyką to, co robi najlepiej, a mianowicie hard rock. Taką prostą, agresywną i soczystą muzykę, jaką znamy choćby z płyty The Cult „Electric”. Ale nie zapominajmy, ze sam Danzig przyczynił się do tego artystycznego sukcesu – dodał do produkcji Rubina coś, czego on nie zna - nastrój. Nastrój, który poznaliśmy najlepiej z płyt Samhain. Nastrój diabelskości i horroru. Na tej płycie jednak dodał on do tego echa lat 70. - The Doors, Black Sabbath, rock'n'roll. To jest coś fantastycznego – to ma coś wspólnego z Hell's Angels, rockersami, alkoholem, motocyklami... sam już nie wiem z czym. Ja bym to nazwał muzyką hipnotyczną, bo kiedy próbuję wyłączyć odtwarzacz po jednokrotnym przesłuchaniu, to coś hipnotyzuje mnie, abym posłuchał jeszcze raz i jeszcze raz i jeszcze raz.
Dariusz Brzeziński
Brum nr 12/1995
W tym miejscu powinny wystarczyć dwa słowa - Glenn Danzig! Bosko-diabelski Glenn czyli w trójce jedyny „połącznik” egzorcysty, big Arnolda i Jima Morrisona. Ciemna strona Elvisa Presleya, Voodoo Child, Autostrada do Piekła i As Pikowy w jednym. Jerry Garcia, Brian Jones, Bon Scott – wiecie o co mi chodzi... Danzig swoją pierwszą płytą porządnie potrząsnął heavymetalowym półświatkiem. Mocnym, ekspresyjnym i porażającym głosem obudził przysypiających hardrockowych weteranów. Uduchowił coraz bardziej mechanicznych death-maniaków. Uprościł dźwięko kombinacje thrashowych wirtuozów. Wywołał ducha The Doors i Iron Butterfly, przekładając go na lodowatą mowę gitar. Przypomniał pierwotne muzyczne rytuały. Uchylił rąbka swojej tajemnicy, po czym ogrodził się wysokim, niedostępnym murem. Do dzisiaj pozostaje artystą w takim samym stopniu ciemnym i nieodgadnionym jak genialnym. „Danzig 1” to najbardziej surowa i najmocniejsza płyta w dorobku kapłana. „She Rides”, „Am I Demon”, „Mother” – wspaniałe, ciężkie od emocji dźwiękowe horrory. Sorry Glenn za porównanie, ale wg mnie Twój pierwszy album to po prostu msza święta każdego współczesnego metal (i nie tylko) fana.
A. Kowalczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz