Fear Factory - "Obsolete"

Fear Facotry - "Obsolete"
Gatunek: groove/industrial metal
Data premiery: 28.07.1998
Wydawca: Roadrunner Records
Pochodzenie: USA
www.facebook.com/fearfactory

Utwory:
1. Shock
2. Edgecrusher
3. Smasher/Devourer
4. Securitron (Police State 2000)
5. Descent
6. Hi-Tech Hate
7. Freedom or Fire
8. Obsolete
9. Resurrection
10. Timelessness

Skład:
Burton C. Bell - wokal
Dino Cazares - gitara
Christian Olde Wolbers - bas
Raymond Herrera - perkusja

Produkcja: Fear Factory i Rhys Fulber





Recenzja


Metal Hammer nr 8/1998 (płyta miesiąca)

Pamiętam jak dziś dzień, gdy w powodzi (wtedy bardzo popularnego) death metalu ukazała się płytka „Soul Of A New Machine” zespołu o dość ciekawej nazwie Fear Factory. Wśród ówczesnych przebojów dyskotekowych znalazła się grupa Fun Factory i było to nieraz przyczyną nieporozumień w sklepach muzycznych. Debiut FF (mówię o tych pierwszych) wymykał się porównaniom z kolejną typową kopią Obituary czy Morbid Angel. Nie pomogła sklasyfikować zespołu również epka „Fear Is The Mindkiller” z industrialno-technowymi przeróbkami kilku wałków z pierwszej płyty. Kapela wystąpiła na renomowanym Dynamo Festiwal i od tego czasu zaczęło być o nich głośniej. Następca „Soul...” okazał się być jeszcze bardziej różnorodny i przebojowy, a zespół m.in. zagościł na holenderskim festiwalu po raz drugi, już jako jedna z gwiazd. Po drugiej płycie ukazała się regularna pozycja z techno-przeróbkami i zrobiła w technotekach nie mniejszą niż „Demanufacture” furorę. 

I oto trzeci album Dino & Co. Nie ma na niej śladów techno - o tym mogę was zapewnić. Rozwinęło się za to poczucie melodii. Na debiucie, w paru numerach Burton nieśmiało podśpiewywał parę linijek (patrz np. „Scapegoat”). Na drugiej płycie to już odważniejsze próby śpiewania („Self Bias Resistor” czy „Dog Day's Sunrise”). Ale posłuchajcie sobie prawie każdego refrenu z „trójki” albo np. „Descent” - są to już świetnie wpadające w ucho rzeczy. Pewno teraz ortodoksi kręcą nosami, więc zapewniam śpiesznie, że o darciu ryja Burton bynajmniej nie zapomniał. Gitara Dino (zaura?) Cazaresa jest dalej niemiłosiernie przesterowana i ciężka - jak w dowcipach, które krążyły o tym, że Dino stroi gitarę według swojej wagi. Czyli - cholernie ciężko. Christian na przesterowanym basie dzielnie sekunduje gitarze, a Raymond Herrera... Tu trzeba się zatrzymać na istocie muzyki FF. Każdy rytm jest zagrany piekielnie (wręcz nieludzko) precyzyjnie, a stopy idą równo z uderzeniami gitar. Przez to riffy nabierają takiej zwartości i „mięsa”, że zostaje tylko podziwiać zgranie i dopracowanie partii perkusji. Nie słyszałem jeszcze takiego „beatu” jak w nagraniach Fear Factory. 

Wiele jest na tej płycie dziwnych i ukrytych dźwięków pochodzenia technicznego - za to odpowiedzialny jest pewien skośnooki długowłosy dżentelmen (nazwiska nie pomnę), który na koncertach wspomaga grupę. A jeżeli komuś spodobała się druga płyta, to powiem tylko tyle, że „Obsolete” jest naturalną konsekwencją płyty poprzedniej. Zaczynające album „Shock” i „Edgecrusher” to prawdziwe nuklearne torpedy. „Descent” może być przebojem (poważnie!) ze względu na bardzo chwytliwy motyw przewodni. „Hi-Tech Hate” to ekstremum agresji, a „Resurrection” jest jednym z wielu moich faworytów. Słychać, że pomysł na riff wywodzi się z Pantery (umiejętnie szafować ciszę), ale jest zajebiście zaadaptowany w odróżnieniu od typowego zrzynania. „Timelessness” może niektórych zaskoczyć. Smyczki, ogrom przestrzeni i Burt śpiewający z takim uczuciem, że ciary po plecach chodzą. Nadaje się to do ścieżki dźwiękowej z jakiegoś futurystycznego filmu, niezbyt zresztą optymistycznego - może „Mad Max” albo „Terminator”? Panowie, trzeba wam oddać cześć, bo płyta jest wybitna. Niezwykle mocna, agresywna, a przy tym melodyjna i baaardzo rytmiczna.
Pielok


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz