Wrocław, Stadion Miejski, 27.08.2016
Ostatni weekend wakacji był gorący nie tylko ze względu na pogodę. We Wrocławiu w ramach festiwalu Capital of Rock zagrały OCN, Red, Gojira, Limp Bizkit i przede wszystkim Rammstein. Był ogień... dosłownie i w przenośni.
To był długi wieczór. O 16.30 na scenę wyszedł wrocławski OCN - najłagodniejsza propozycja tego dnia. Zespół średnio pasował do reszty, ale to miło, że organizator postanowił zaprosić lokalną kapelę.
Amerykański Red grający alternative/nu metal oryginalnością nie grzeszy, ale, jak można było zauważyć, ma w Polsce pewną grupę fanów.
Gojira wskoczyła do składu w ostatniej chwili, zastępując Bullet For My Valentine, który był zmuszony odwołać swój występ. Wielu ucieszyło się z tej zmiany jeszcze przed koncertem, a chyba jeszcze więcej po koncercie. Podczas godzinnego setu Francuzi zagrali trzy utwory z wydanej niedawno płyty „Magma” („Only Pain”, „Silvera”, „Stranded”), poza tym zaprezentowali przekrojowy materiał.
Limp Bizkit wkroczył na scenę 15 minut wcześniej, niż było to w planie. Trudno powiedzieć, czy dzięki temu zagrali dłużej, tak czy inaczej ich koncert trwał godzinę i 15 minut, czyli niewiele krócej niż gwiazdy wieczoru. Chociaż sądząc po tym, jakie tłumy były na płycie i na trybunach (właściwie stadion był już wypełniony po brzegi), można stwierdzić, że kapela Freda Dursta była równorzędną gwiazdą. Mimo że Amerykanie okres największej popularności mają dawno za sobą, to sporo osób przybyło na Capital of Rock specjalnie dla nich.
Durst był ubrany jak typowy hip-hopowiec, z tym że na czapce miał logo Suicidal Tendencies. Zachowanie publiczności też momentami bardziej przypominało publikę hip-hopową (np. machanie wyciągniętą ręką góra-dół i lewo-prawo). Nie obyło się jednak bez typowego dla metalowych koncertów skandowania „Napierdalać!”, co wokalista zrozumiał jako „Stop Mandela”. „Stop Mandela? O co chodzi? Nelson Mandela był dobrym człowiekiem” - przekomarzał się Durst. Z kolei polskie „Dziękujemy” odszyfrował jako „Ken ku nemi”. Domyślił się, że jest to podziękowanie i kilkakrotnie powtarzał: „Thank you, ken ku nemi”.
Humor dopisywał mu przez cały występ. Już na początku przywitał się słowami: „Ladies and gentlemen, we are Rammstein”, potem razem z zespołem wykonał parodię „Du hast”. Dobry kontakt z publicznością to podstawa, ale tutaj tych gadek było trochę za dużo, nie wszystkie z sensem, czasami frontman sprawiał wrażenie, jakby nie bardzo wiedział, co ma powiedzieć i mówił, żeby mówić. Takie przerwy po każdym utworze osłabiały dynamikę koncertu, ale gdy już grali, to energii nie brakowało ani na scenie, ani pod nią.
Humor dopisywał mu przez cały występ. Już na początku przywitał się słowami: „Ladies and gentlemen, we are Rammstein”, potem razem z zespołem wykonał parodię „Du hast”. Dobry kontakt z publicznością to podstawa, ale tutaj tych gadek było trochę za dużo, nie wszystkie z sensem, czasami frontman sprawiał wrażenie, jakby nie bardzo wiedział, co ma powiedzieć i mówił, żeby mówić. Takie przerwy po każdym utworze osłabiały dynamikę koncertu, ale gdy już grali, to energii nie brakowało ani na scenie, ani pod nią.
Aż sześć z dwunastu zagranych kawałków pochodziło z najsłynniejszej płyty „Chocolate Starfish and the Hot Dog Flavored Water” - zabrzmiało m.in. „Rollin'”, „My Generation”, „My Way” i „Take a Look Around”. Był też tytułowy utwór z ostatniego jak dotychczas, wydanego pięć lat temu albumu „Gold Cobra” oraz covery George'a Michaela („Faith”) i Nirvany (medley „Heart Shaped Box” i „Smells Like Teen Spirit”).
Przed koncertem Rammstein na telebimach pojawił się napis: „Please enjoy the show and do not be pre-occupied with recording it”. Coraz więcej muzyków jest niezadowolonych z tego, że fani skupiają się bardziej na robieniu zdjęć i filmów, zamiast na zabawie. A w przypadku występów Rammsteina jest to szczególnie widoczne, bo też i jest co filmować.
Punktualnie o 22.45 zasłona spadła i wreszcie można było zobaczyć scenę w całej okazałości. Koncert zaczął się od zupełnie nowego utworu - „Ramm 4”, którego zwrotki składały się z tytułów i fragmentów tekstów starych kawałków, a prosty refren „Ja! Nein! Rammstein!” został momentalnie podchwycony przez publiczność. Poprzednia trasa obfitowała w same hity, tym razem zespół zaserwował kilka mniej oczywistych, rzadziej granych numerów, m.in. „Hallelujah” i „Stripped” (cover Depeche Mode). Nie zabrakło oczywiście szlagierów takich jak „Links 2-3-4”, „Du hast”, „Sonne” czy „Amerika”.
Nowego, ponurego znaczenia nabrał „Zerstören” - na koniec tego utworu wokalista Till Lindemann, ściągnął płaszcz i odsłonił pas szahida, który oczywiście eksplodował. Najbardziej popisowym numerem okazał się jednak „Ich tu dir weh”, w trakcie którego wokalista wepchnął klawiszowca Flake'a do wanny i wylał na niego wiadro fajerwerków. Flake, wcześniej ubrany na pomarańczowo, wyszedł z wanny w świecącym kombinezonie i niczym naelektryzowany, chwiejnym krokiem wrócił na swoje miejsce. Ta scenka była już jednak odgrywana na trasie promującej album „Liebe ist fur alle da”. Zresztą stałych fragmentów było więcej – ognisty łuk, ogień przelatujący ze sceny nad głowami fanów przez cały stadion i z powrotem, miotacze ognia przymocowane do ust podczas „Feuer Frei”, ogniste skrzydła, na których Till wzbił się w powietrze, śpiewając „Engel”. Jednak chyba nikt, kto widział Rammstein na żywo wcześniej, nie czuł się przez to zawiedziony czy znudzony, niektórzy wręcz czekali na konkretne punkty koncertu, bo tak to jest, że pewne rzeczy chce się zobaczyć jeszcze raz. A jeśli komuś brakowało nowości w warstwie wizualnej, to musi poczekać na kolejną trasę, tym razem promującą zapowiadaną nową płytę, bo zazwyczaj właśnie premierowe utwory mają najbardziej widowiskową oprawę.
W przeciwieństwie do Limp Bizkit, Rammstein jest znany z tego, że nie ucina sobie pogawędek z publiką. Występy Niemców przypominają bardziej spektakl teatralny niż koncert rockowy. Rammstein stawia na dramaturgię, wszystko jest starannie przygotowane i perfekcyjnie wykonane, nie ma tu miejsca na spontaniczność. Jedyną próbą nawiązania kontaktu z publicznością były słowa „Ręce w górę” podczas „Ich will”. Na koniec koncertu Lindemann podziękował również po polsku. I to były wszystkie słowa, jakie padły ze sceny.
Festiwal Capital of Rock został zorganizowany w ramach Europejskiej Stolicy Kultury 2016, ale po zakończeniu na telebimach wyświetliły się słowa „Do zobaczenia”, pozostaje zatem mieć nadzieję, że nie było to jednorazowe wydarzenie i festiwal powróci za rok. Dobrych koncertów przecież nigdy za dużo.
Setlista Limp Bizkit
1. Rollin’ (Air Raid Vehicle)
2. Hot Dog
3. Gold Cobra
4. My Generation
5. Livin’ It Up
6. Eat You Alive
7. Faith
8. Nookie
9. My Way
10. Heart-Shaped Box / Smells Like Teen Spirit
11. Break Stuff
12. Take a Look Around
Setlista Rammstein
1. Ramm 4
2. Reise, Reise
3. Hallelujah
4. Zerstören
5. Keine Lust
6. Feuer frei!
7. Seemann
8. Ich tu dir weh
9. Du riechst so gut
10. Mein Herz brennt
11. Links 2-3-4
12. Ich will
13. Du hast
14. Stripped
15. Sonne
16. Amerika
17. Engel
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz