Wydawca: Goressimo Records
Szwedzki melodyjny death metal z Polski – tak można określić styl jeleniogórskiej grupy Warbell. Debiutancki album „Havoc” wydany pod koniec 2015 roku brzmieniowo i kompozycyjnie mocno nawiązuje do muzyki, która od lat 90. płynęła i płynie do nas Bałtykiem – od At The Gates, Dark Tranquility czy wczesnego In Flames po dzisiejsze gwiazdy tego gatunku, czyli Amon Amarth i Arch Enemy. Z tym ostatnim zespołem Warbell łączy dodatkowo fakt posiadania w składzie wokalistki, która pod względem siły rażenia nie ustępuje Angeli Gossow czy Alissie White-Gluz. Może to dziwne, ale wolę growlujące kobiety niż mężczyzn – panie mają siłą rzeczy wyższy wokal, przez to ich krzyk sprawia wrażenie bardziej emocjonalnego, czasami jest dziki, wręcz histeryczny, a jednocześnie głęboki. Wokal Karoliny „Gigi” Więcek tak właśnie brzmi i do takiej muzyki pasuje idealnie.
Jest tu też kilka nieśmiałych prób czystego śpiewania – wokalistka w takich momentach chowa się trochę za gitarami i nie wypada tak przekonująco jak w growlach, ale zawsze to jakieś urozmaicenie, więc nie mam nic przeciwko temu, żeby w przyszłości było tego więcej. Jeśli oczywiście Karolina postanowi rozwinąć się w tym temacie. Byle tylko nie tworzyć schematu powtarzanego przez wiele kapel, czyli w każdym utworze growlowana zwrotka i śpiewany refren. Z kawałków z częściowo czystym wokalem najlepiej wypada „Fidelis”, w którego refrenie słychać jednocześnie czysty śpiew i growl. To zresztą jeden z najbardziej przebojowych numerów na „Havoc”, jeśli można tak powiedzieć o utworze z tego gatunku, bo w końcu to death metal, melodyjny, ale jednak death metal.
No dobra, zostawmy już wokal, bo choć duży, to nie jest to jedyny atut Warbell. Wspomniałem, że zespół brzmi jak przedstawiciele szwedzkiej szkoły death metalu, ale słychać też inspiracje trochę nowocześniejszym graniem – metalcore’em czy groove metalem. Większość kawałków jest utrzymana w średnich tempach, w sam raz do poskakania na koncertach. Z drugiej strony znajdziemy tu też trochę nawiązań do heavymetalowej klasyki. Ale nie ma się co dziwić, bo ten gatunek powstał z połączenia ciężaru i agresji death metalu z melodyjnością i harmoniami klasycznego heavy w stylu Iron Maiden. A Warbell udało się zachować idealne proporcje między agresją i melodią.
Album trwa blisko godzinę i składa się aż z 15 utworów. To dużo jak na debiut i bardzo dużo jak na death metal. Jednak w poszczególnych kawałkach sporo się dzieje, a całość jest na tyle urozmaicona, że nie męczy ani nie nudzi. Chwile wytchnienia przynoszą trzy kompozycje instrumentalne, fragmenty z czystym wokalem i melodyjne solówki, które jednak warto w przyszłości dopracować i wtedy wysunąć bardziej do przodu, bo na razie brzmią dość niepewnie. Tu i ówdzie można usłyszeć też partie klawiszy, wprawdzie tylko jako smaczek, ale gdy się już pojawiają, dodają muzyce trochę przestrzeni.
Z każdym przesłuchaniem płyta podoba mi się coraz bardziej. Niezwykle rzadko mamy do czynienia z tak udanym debiutem, a fakt, że to polski zespół, cieszy dodatkowo. No właśnie – polski. Gdyby tak w przyszłości było to choć trochę słychać… A przynajmniej, gdyby zarówno muzyka, jak i słowa nie kojarzyły się tak jednoznacznie ze Szwecją. Nic do Szwecji nie mam, ale zostawmy ją Szwedom. Nie należę do tych, którzy uważają, że Polacy powinni śpiewać po polsku, ale jeden numer – taki ukłon w stronę rodzimej publiczności – chyba by nie zaszkodził. Zwłaszcza że takowy pojawił się na demo i brzmi całkiem nieźle. Nie mówię też, żeby zamiast o Thorze i wikingach śpiewać o Perunie i słowiańskich wojach. Wolę teksty bliższe naszej współczesnej rzeczywistości, jak np. „Reflecting Lies” – o manipulacji za pomocą telewizji – czy bardziej osobiste a jednocześnie uniwersalne, jak „Fidelis”. W warstwie muzycznej na następnym krążku również przydałoby się coś, co odróżniłoby grupę od wielu innych grających w tym stylu. Jak na debiut jest bardziej niż przyzwoicie, ale w dłuższej perspektywie oczekuję rozwoju własnego stylu.
No dobra, zostawmy już wokal, bo choć duży, to nie jest to jedyny atut Warbell. Wspomniałem, że zespół brzmi jak przedstawiciele szwedzkiej szkoły death metalu, ale słychać też inspiracje trochę nowocześniejszym graniem – metalcore’em czy groove metalem. Większość kawałków jest utrzymana w średnich tempach, w sam raz do poskakania na koncertach. Z drugiej strony znajdziemy tu też trochę nawiązań do heavymetalowej klasyki. Ale nie ma się co dziwić, bo ten gatunek powstał z połączenia ciężaru i agresji death metalu z melodyjnością i harmoniami klasycznego heavy w stylu Iron Maiden. A Warbell udało się zachować idealne proporcje między agresją i melodią.
Album trwa blisko godzinę i składa się aż z 15 utworów. To dużo jak na debiut i bardzo dużo jak na death metal. Jednak w poszczególnych kawałkach sporo się dzieje, a całość jest na tyle urozmaicona, że nie męczy ani nie nudzi. Chwile wytchnienia przynoszą trzy kompozycje instrumentalne, fragmenty z czystym wokalem i melodyjne solówki, które jednak warto w przyszłości dopracować i wtedy wysunąć bardziej do przodu, bo na razie brzmią dość niepewnie. Tu i ówdzie można usłyszeć też partie klawiszy, wprawdzie tylko jako smaczek, ale gdy się już pojawiają, dodają muzyce trochę przestrzeni.
Z każdym przesłuchaniem płyta podoba mi się coraz bardziej. Niezwykle rzadko mamy do czynienia z tak udanym debiutem, a fakt, że to polski zespół, cieszy dodatkowo. No właśnie – polski. Gdyby tak w przyszłości było to choć trochę słychać… A przynajmniej, gdyby zarówno muzyka, jak i słowa nie kojarzyły się tak jednoznacznie ze Szwecją. Nic do Szwecji nie mam, ale zostawmy ją Szwedom. Nie należę do tych, którzy uważają, że Polacy powinni śpiewać po polsku, ale jeden numer – taki ukłon w stronę rodzimej publiczności – chyba by nie zaszkodził. Zwłaszcza że takowy pojawił się na demo i brzmi całkiem nieźle. Nie mówię też, żeby zamiast o Thorze i wikingach śpiewać o Perunie i słowiańskich wojach. Wolę teksty bliższe naszej współczesnej rzeczywistości, jak np. „Reflecting Lies” – o manipulacji za pomocą telewizji – czy bardziej osobiste a jednocześnie uniwersalne, jak „Fidelis”. W warstwie muzycznej na następnym krążku również przydałoby się coś, co odróżniłoby grupę od wielu innych grających w tym stylu. Jak na debiut jest bardziej niż przyzwoicie, ale w dłuższej perspektywie oczekuję rozwoju własnego stylu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz