Eluveitie - "Origins" - recenzja

Eluveitie - Origins recenzja
Powiedzmy to sobie od razu: szósty album Eluveitie nie przynosi rewolucji i nie wnosi wiele (żeby nie powiedzieć nic) do wizerunku grupy. Jest kontynuacją poprzedniej, niezwykle udanej płyty, kontynuacją bardzo przyzwoitą, ale i zbyt dosłowną – mam wrażenie, że słucham innej, niestety trochę słabszej, wersji „Helvetios”. Nie zmienia to jednak faktu, że „Origins” to kawał naprawdę dobrej roboty.

Analogii do poprzedniego krążka jest sporo. Na początku i na końcu wykorzystano ten sam patent, czyli narrację, która spina wszystkie utwory swego rodzaju klamrą (intro i outro). Skocznego „Celtos” nie sposób nie skojarzyć z „Luxtos” (i nie chodzi o same tytuły) – mamy zatem kolejny hicior. Podobnie jak na „Helvetios”, znalazły się tu też dwa spokojniejsze kawałki zaśpiewane w całości przez Annę Murphy, jednak one nie wypadają już tak dobrze w zestawieniu z rewelacyjnymi „A Rose for Epona” i „Alesia”. Jeden z nich, singlowy „The Call of the Mountains”, byłby znacznie lepszy, gdyby nie zabrakło słów w refrenie. Można było bardziej postarać się przy pisaniu tekstu, zamiast dosztukowywać refren nuceniem. Chwytliwy motyw przewodni stracił przez to na wyrazistości.



Mocno wyróżnia się też „Carry the Torch” – ostry, ale niezwykle chwytliwy. Reszta kompozycji to nowoczesny melodyjny death metal na szwedzką modłę wzbogacony oczywiście o elementy celtyckiego folku. Nie licząc outro, nie ma tu żadnych czysto folkowych instrumentali, co spowodowało, że środek ciężkości został bardziej niż zwykle przesunięty w kierunku agresywnego grania.

Istotniejsze zmiany zaszły za to w składzie grupy. Skrzypaczkę Meri Tadić zastąpiła Nicole Ansperger, a gitarę prowadzącą od Siméona Kocha przejął Rafael Salzmann. Nie wpłynęło to jednak na brzmienie zespołu, chociaż zarówno Nicole, jak i Rafael zaznaczyli swoją obecność poprzez patie solowe (odpowiednio: „From Darkness” i „Carry the Torch”).



Podkreślam, że „Origins” w żadnym wypadku nie jest złym albumem. Przeciwnie, to bardzo solidna dawka muzyki skrojonej w większości bardzo starannie, z dbałością o detale. Świetnie wypadają zarówno szybkie deathmetalowe strzały, jak i spokojniejsze momenty. Szwajcarzy nie schodzą poniżej pewnego poziomu, ale tym razem podeszli do sprawy dość minimalistycznie – idą sprawdzonym, przebytym już szlakiem, nie próbując szukać innych ścieżek. Jednak nie chodzi nawet o podobieństwa, bo to, że zespół wypracował swój styl i się go trzyma, nie jest zarzutem (jeszcze nie teraz). Tak naprawdę jedyny problem polega na tym, że po ostatnim krążku poprzeczka została ustawiona bardzo wysoko i tym razem muzycy nie byli w stanie podskoczyć wyżej. Po prostu, tak jak wspominałem na początku, mam chwilami odczucie, że słyszałem to już w lepszej wersji. Nawet utwory, które nie ustępują tym z „Helvetios” (a są takie na „Origins”) nie robą takiego wrażenia, jakie z pewnością zrobiłyby, gdyby ukazały się na poprzedniej płycie. Kto oczekiwał powtórki z „Helvetios", będzie usatysfakcjonowany. Dla mnie to ciut za mało.

Data wydania: 1 sierpnia 2014
Wytwórnia: Nuclear Blast




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz