Wrocław, klub Eter, 8 grudnia 2013
W zeszłym roku Christofer Johnsson ogłosił, że Therion na kilka lat rezygnuje z regularnych tras koncertowych i wydawania albumów, żeby całkowicie skupić się na pracy nad metalową operą. Ale ponieważ tylko krowa nie zmienia zdania, już w maju, ku zaskoczeniu wszystkich i uciesze wielu, zapowiedział, że pod koniec roku zespół wyruszy jednak na serię koncertów, na których zaprezentuje m.in. fragmenty przygotowywanej opery. Na trasie znalazły się aż trzy polskie miasta, a jednym z nich był Wrocław.
Therion przyjechał w towarzystwie trzech zespołów. Jako pierwszy zaprezentował się włoski Heavenshine, który niemalże w ostatniej chwili zastąpił na trasie zapowiadany wcześniej The Devil. Muzyka Włochów (symfoniczny, operowy metal) stylistycznie bardziej pasuje do Theriona niż industrialno-gotycki The Devil, jednak nie dane mi było przekonać się o tym na żywo, bo gdy wszedłem do klubu, swój występ zaczynał już Sound Storm, również z Włoch. Określenie „włoski symfoniczny power metal” dotychczas kojarzyło mi się wyłącznie z grupą Rhapsody of Fire, ale od teraz to się zmieni. Sound Storm może jeszcze nieźle namieszać. W każdym razie ich półgodzinny występ narobił mi apetytu na więcej.
Jeśli Sound Storm rozgrzał publiczność, to Arkona ją rozpaliła. Występ Rosjan był dla mnie równorzędnym (obok Theriona) powodem, dla którego wybrałem się na ten koncert. Zresztą nie tylko dla mnie, bo wiele osób przyszło tylko po to, żeby zobaczyć w akcji Mashę Archipovą i jej kolegów. Chyba nikt nie był zawiedziony, można było tylko czuć niedosyt ze względu na krótki czas, jaki mieli do dyspozycji. Mimo że ich folk metal stylistycznie najmniej pasował do całego zestawu, to szaleństwo, jakie miało miejsce na scenie, a zwłaszcza pod sceną, nie powtórzyło się już podczas koncertu głównej gwiazdy wieczoru.
50-minutowy set był okrojoną wersją ich wrocławskiego występu sprzed roku (relacja tutaj), tyle że bardziej intensywną. Nawet kolejność była podobna, a jedyna zmiana to kawałek „Arkona”, którego nie zagrali podczas ostatniej wizyty we Wrocławiu. Zabrakło czasu na dłuższe gadki z publiką czy budowanie dramaturgii poprzez intra. Utwory leciały praktycznie jeden po drugim, z jedną przerwą na solo zagrane na dudzie przez Vladimira „Volka”. Masha, jak zwykle bardzo żywiołowa, skakała po scenie i zachęcała do zabawy. Zresztą specjalnie zachęcać nie musiała, bo ludzie spontanicznie robili ścianę śmierci, nie tylko podczas „Stenka na stenku”. Tylko trochę dziwnie oglądało się Arkonę, gdy za ich plecami wisiał wielki baner z logo Therion. Ale i tak w moim odczuciu ukradli show Szwedom. Cóż, teraz pozostaje czekać na nową płytę i kolejną trasę w roli headlinera.
Kilka dni przed rozpoczęciem trasy ogłoszono, że Therion zagra w całości album „Vovin”, co bynajmniej nie sprawiło, że chętniej szedłem na ten koncert. Rozumiem, że to przełomowa płyta, jak to ujął Christofer Johnsson po odegraniu całości, jednak ja tylko utwierdziłem się w przekonaniu, że na koncert nadają się z niej jedynie „The Rise of Sodom and Gomorrah”, „Wine of Aluqah”, „Birth of Venus Illegitima” i „The Wild Hunt”. Później już niestety wiało nudą.
Koncert składał się z trzech części. Najpierw usłyszeliśmy „Vovin” w bardziej oszczędnej wersji – z typowo rockowym instrumentarium, bez keyboardu, nie mówiąc już o orkiestrze (niektóre orkiestrowe partie leciały z playbacku) i z trojgiem wokalistów zamiast chórów. Zmiany w składzie Theriona, zwłaszcza za mikrofonem, są tak częste, że przestałem to ogarniać, ale na pewno tego wieczoru zaśpiewał Thomas Vikström w towarzystwie dwóch pań.
Dopiero po godzinie po raz pierwszy głos zabrał lider, który zazwyczaj mówił dużo i często. Wystrojony jak XIX-wieczny dżentelmen, w cylindrze i ciemnych okularach przypominał Draculę w wersji F.F. Coppoli. Johnsson, bo o nim mowa, opowiedział trochę o rock operze, mówił, że nie chcą spędzić kolejnych 2-3 lat, robiąc coś, czego ludzie nie zaakceptują, dlatego postanowili zaprezentować próbkę, żeby sprawdzić, jakie będą reakcje. A te okazały się bardzo pozytywne. Wokaliści byli pod dużym wrażeniem publiki, która „moshowała do opery”. Sądząc po tych kilku fragmentach (Christofer podkreślił, że nie są to piosenki), zapowiada się ciekawie i bardziej rockowo, niż się spodziewałem.
Ostatnie 45 minut to już typowo koncertowy set złożony z kilku hitów – najpierw „Flesh of the Gods”, następnie trzy utwory z płyty „Secrets of the Runes”, a na bis dwa kawałki z „Theli” z obowiązkowym „To Mega Therion”. Nie był to jednak koniec. Zespół wyszedł na scenę jeszcze raz, żeby zagrać przepiękną balladę „Lemuria”. Okazało się, że bez Piotra Wawrzeniuka na wokalu ten utwór też może zabrzmieć rewelacyjnie.
Ostatnio panuje moda na granie klasycznych płyt w całości. Metallica grała niedawno „Czarny album”, Slayer – „Reign in Blood”, a później „Seasons in the Abyss”, Megadeth – „Rust in Peace”, a potem „Countdown to Extinction”. Na fali tego sentymentu do starych, dobrych albumów Therion zaprezentował „Vovin”, choć na pewno większą radochę sprawiłby fanom, grając „Theli”. Być może wtedy mógłby się równać energią z Arkoną. A tak Rosjanie zagrali koncert do zabawy, a Szwedzi bardziej do słuchania.
Setlista Arkony:
Arkaim
Od sertsa k nebu
Goi Rode Goi
Zakliate
Pamiat
Slavsia Rus
Arkona
Stenka na stenku
Yarilo
Setlista Therion:
The Rise of Sodom and Gomorrah
Birth of Venus Illegitima
Wine of Aluqah
Clavicula Nox
The Wild Hunt
Eye of Shiva
Black Sun
Draconian Trilogy
Raven of Dispersion
Rock opera
Flesh of the Gods
Muspelheim
Ginnungagap
Asgard
Invocation of Naamah
To Mega Therion
Lemuria
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz